„Visby” czyli tam i z powrotem

Stało się kolejny rejs pod banderą Żeglarskiego Klubu Morskiego „BRYZA”, zamykamy i zaliczamy do udanych. A o to parę słów o tym co było, co się działo i co przeżyć było nam dane.

Kapitan:

– Zbigniew Ornaf

Zastępca kapitana:

– Jarosław Wąsik

Załoga:

  • I wachta:
    • Grzegorz Lipiec – 1 oficer
    • Michał Różycki
  • II wachta:
    • Paweł Jarosz – 2 oficer
    • Dominika Bryła
  • III wachta:
    • Krzysztof Niziołek – 3 oficer
    • Malwina Filus
  • IV wachta:
    • Paweł Czarkowski  – 4 oficer
    • Łukasz Niewadził
  • V wachta:
    • Grzegorz Bakalarski  – 5 oficer
    • Artur Piwko
  1. 3.09.2011r.

Początek historii tej zaczyna się w Kielcach, przy ulicy Ściegiennego, gdzie o godzinie 0200  w nocy. Po zebraniu całej ekipy, nadeszła pora na rozłożenie bagaży i zaopatrzenia. Omówiliśmy  ostatnie kwestie podróży, a następnie nieco zaspani przy lekko zachmurzonym niebie, rzuciliśmy sobie tylko pozdrowienia szerokości, ruszyliśmy podzieleni na dwa auta. Przed nami wycieczka Kielce-> Łódź-> Toruń-> Gdynia.

Zdjęcie 1 – Krzysztof Niziołek i srebrna strzała wyładowana po same brzegi.

550Km przejechane i już na samym starcie ciekawostka, Gdynia zakorkowana, zlot żaglowców (raj dla nas J ) tylko jak tu teraz dojechać do mariny. Straż miejska blokuje dojazd trzeba zorganizować pozwolenia na wjazd, więc do dzieła ekipa od zadań specjalnych (Krzysiek i (Ja)Paweł J.) rusza, pierwszy przystanek, Wydział Zarządzania Kryzysowego i Ochrony Ludności Urzędu Miasta Gdyni, a tam … piękny domofon i nikogo nie ma w domu i co dalej. Bez wejściówek nie dojedziemy do mariny,  nie przepakujemy zapasów, nie wspominając o naszych bagażach. Chwila konsternacji i pora się ogarnąć. UM nie odpowiada, ale na domofonie widnieje jeszcze Straż Miejska zobaczmy co nam powiedzą. Udało się drzwi otwarte wchodzimy, a tam szacunek, Strażacy, Strażnicy Miejscy, oraz Pogotowie Ratunkowe, centrum wyposażone jak w filmach i bardzo uprzejmi panowie ze straży pożarnej, którzy 3 telefonami ściągnęli nam kompetentną osobę z UM. W między czasie dołączyła do nas reszta załogi, dzięki czemu całą zgrają wtargnęliśmy po wejściówki (wjazdówki). Notabene okazało się, że jest to zwykły pic na wodę do ich otrzymania wystarczyło powiedzieć ile się ich potrzebuje i podpisać na liście, nie wzięto od nas ani numerów rejestracyjnych na jakie samochody te wejściówki zostają wypisane, ani żadnego dokumentu, nie wypytano nas nawet w jakim celu potrzebujemy tych wejściówek (widocznie nasza determinacja sama za siebie mówiła, że jesteśmy żeglarzami z Kielc.

Zdjęcie 2 – Marina w Gdyni widok z parkingu.

Wszystko gotowe, auta tymczasowo na parkingach pora na bliższe zapoznanie się rejsowiczów, pogoda dopisuje więc rozprostujmy kości. I poczekajmy na „Warszawską Nike”

Zdjęcie 3 – w oczekiwaniu na jacht.

Zdjęcie 4 – Cudowny widok kołyszących się masztów.

Zdjęcie 5 – Bryza na wodzie … i nie tylko w klubie

Zdjęcie 6 – zmęczeni i głodni po nocnej jeździe. (ALE SZCZĘŚLIWI J )

Po kilku chwilach w końcu się doczekaliśmy jacht „Warszawska Nike” podstawiony

s/y Warszawska Nike 
Typ jachtu Conrad 1420 Port macierzysty Gdynia Materiał Plastik Właściciel Harcerski Ośrodek Wodny Warszawska Armator Harcerski Ośrodek Wodny Warszawska   Rok budowy 1982 r. Długość 14.15 m Szerokość 4.1 m Zanurzenie 2 m Powierzchnia żagli 103 m2 Wyporność 20.16 t Liczba koi 12 Silnik Volvo-Penta 58 kW 

Nie czekając długo spakowaliśmy co było na jacht, zrobiliśmy szybkie zakupy, zjedliśmy  obiad, naprawdę bardzo dobry i w doborowym towarzystwie załogantów jak i kapitana. Potem jeszcze chwilka na spacer po porcie i zwiedzanie jachtów, a  dobranoc wieczorek zapoznawczy J …

Zdjęcie 7 – 2 wachta w komplecie J pierwszy dzień na jachcie.

A jak było na wieczorku to już niech pozostanie między nami a Neptunem 😀 (i zdjęciami :P)

  1. 4.09.2011r.

Zdjęcie 8 – wejdę albo w przyspieszonym tempie zejdę 😛

Ahoj poranna pobudka, prysznic, toaleta i ruszajmy w drogę … albo nie i tu po raz pierwszy spotkaliśmy się z przygodą bo jak wypłynąć jak światło topowe nie świeci, czas na akcję maszt w roli głównej maszt 😀 oraz ja, nie skromnie, prawda powiem, ale zostałem mianowany (jako człowiek do zadań specjalnych)  do wejścia na maszt, przymocowania bandery oraz naprawy lampy topowej. (pominę fakt, iż jedna z żarówek wylądowała na pokładzie… i to nie naszego jachtu J ale na szczęście więcej szkód nie spowodowałem)

Morale zaczynają spadać bo mimo wymiany żarówki, światła topowego brak, kolejne godziny w porcie, a my zaczynamy już starać się o patent „żeglarza portowego” 😀 Nagle szybka akcja, zapał Krzyśka, jego upór i perfekcjonizm   (i niewielka pomoc wykonawcza z mojej strony :P) przyczyniły się do szybkiej naprawy, światło topowe zalśniło blaskiem (przyczyna zaśniedziały przewód w kostce … nie skomentuję tego, załoga to odpowiednio skomentowała )

Zdjęcie 9 – Obowiązkowo bandera „BRYZY”

Zdjęcie 10 – wymiana żarówki

Pora wyruszać, pełne morze stanęło przed nami otworem, no dobra nie do końca pełne na razie kurs na Hel. Z Gdyni wyszedł Jarek, do Helu i nieco dalej, za sterem Ja.

Zdjęcie 11 – Po tak długim wyczekiwaniu nic dziwnego, że miny szczęśliwe.

Przed nami dwa dni na wodzie, przewidywano 7o B, siłę wiatru … przewidywano bo jak się później okazało wiało troszkę mocniej 😀 Ale to w dalszej części, początek zaczął się całkiem przyjemnie  i niewinnie, pogoda słońce wylegiwanie się na pokładzie, rozmowy z kapitanem, żarty kolacja  i wieczorna wachta 20 – 24 przy sterze II wachta. Na niebie gdzieniegdzie pojawiające się chmurki, (przynajmniej na razie) słońce powoli gasnące, a z minuty na minutę robi się coraz ciemniej. Nie dane nam było jednak zobaczyć zachodu bo jak by nie wystarczyło nam bujania, zbierały się nad naszymi głowami coraz gęstsze chmury. Na 10-tej co jakiś czas widoczne błyski, ale co poradzisz, no są bo taka już jest. Twardo trzymam kurs, licząc że sprytnie się miniemy z tą burzą. Noc ciemna spowiła cały nasz okręt, wtedy też doznaliśmy czegoś niesamowitego, zostaliśmy na pokładzie w 3 osoby, Ja, Dominika  i Paweł Cz. Wszyscy w tym samym czasie zaczęliśmy słyszeć powtarzające się dźwięki jak gdyby ktoś grał na organach zapętloną melodię… (dziwne ale i coś za czym nie raz się jeszcze zatęskni)

Zdjęcie 12 – kompas …

Los chciał jednak byśmy nie dali się porwać tajemniczym dźwiękom, w dosłownie kilku chwilach przed godziną (niechęcę ściemniać ale spróbuję sobie przypomnieć) 2300, zupełnie jak by ktoś zapalił czarną żarówkę (:P wyobraźcie sobie jak by taka istniała :D). Ciemność dookoła jedynym światłem lampka nawigacyjna nad kompasem.  Uwierzcie lub nie ale wyciągnąłem przed siebie rękę i nie dostrzegłem nawet końcówek palców, ciemność była tak przenikliwa, że gdyby nie głos Dominiki miał

bym problemy z jej  zlokalizowaniem. Dobrze że światło lampki        z nawigacyjnego i kompasu dodawało otuchy, bo nawet wejście na falę i zejście z niej było nie raz zaskoczeniem, a gdyby nie szelki, mogło by się skończyć  w najlepszym wypadku upadkiem.

Pawła złapała senność, zszedł pod pokład, zostało nam półtorej godziny wachty… no może godzina, ściskając koło sterowe nawet nie myślałem o tym by patrzeć na zegarek, zwłaszcza że wiatr był zimny, a każdy jego kontakt ze skórą nie przynosił przyjemności. Nagle całe niebo pojaśniało, błysnęło się, zrobiło się tak „niemiłosiernie” biało, że jeszcze długo po, jaśniało nam przed oczami.

Zaskakujące jak w jednej chwili człowiek potrafi odgonić od siebie senność, jedną z moich myśli było czy jednak przejdzie jakoś bokiem czy dopadnie nas deszcz. Dominika słusznie stwierdziła „błyska się, ale nie ma grzmotów, więc pewnie jest daleko”, to pocieszenie na 5 min w zupełności wystarczyło, dlaczego na 5 min? bo dosłownie po tym czasie po błyskach zaczęły pojawiać się też i grzmoty… na początku 11 sekund, co jeszcze było dość optymistyczne, ale po kilku minutach czas między błyskiem             a grzmotem zmalał do 4 sekund. W tym samym też momencie jak by ktoś chciał zrobić nam dowcip      i odkręcił kran, a nas umieścił centralnie pod nim. Wtedy też doceniłem rady, które dostaliśmy od innych, a także znaczenie porządnego sztormiaka PORZĄDNEGO i tu przestroga, dla wypływających     w rejsy a niewprawionych, zainwestujcie w sztormiak i gumiaki, to się przydaje. Ale to tak na marginesie, wracając do opowieści, w jednej chwili odechciało mi się wody. Dookoła woda, z góry woda, po zejściu pod pokład po zakończonej wachcie, ZNOWU WODA :D. Okazało się bowiem że uszczelnienie masztu było … nie jednak nie było, jego w ogóle nie było. Woda dostająca się na pokład z deszczu i z fali, sączyła się powoli do naszej kajuty.

Więc wyobraźcie sobie kolejne moje zdziwienie, kiedy po 30 minutach wycierania się suszenia            w trudnych warunkach i kombinowaniu by wdrapać się na koję, ale tak by nie powybijać sobie przy tym zębów, bądź nie uszkodzić sobie dotkliwie ciała, udało mi się w końcu położyć. Ten kto próbował zasnąć w takich warunkach ten wie, kto nie próbował niech żałuje. Karuzela 24 godziny na dobę, od rana do wieczora, dół, góra, lewo, prawo, przód, tył… weź tu zaśnij … spróbuję okiełznać język i nie wspomnę z grzeczności o tym co wtedy myślałem. Ale powiem, że i to było mało adekwatne do sytuacji. Kładziesz się na plecach, a nagle czy chciał czy nie lądujesz na boku, kładziesz się na boku,     a lądujesz na plecach, bądź brzuchu. Nie wspomnę o tym, że nie dzieje się to zbyt delikatnie. Zamykasz oczy a nagle lądujesz na sztorm-belce. Pal sześć jeśli zrobisz to w miarę delikatnie ale przy gwałtownym zejściu z fali gdy zaczyna trzeszczeć… podsumowując nie raz miałem wrażenie, że już lecę z tego mojego pięterka.

To jednak nie koniec, bo gdy ja zmagałem się z metodą wygodnego ułożenia swojej osoby na koi, załoga walczyła ze wzmagającymi się warunkami atmosferycznymi. I tak w jednej z chwil płynąc w stronę Szwecji, w następnej już płynęliśmy w stronę Polski :D, wiatr potrafił tak skutecznie przeszkodzić  w sterowaniu jachtem, że razem ze wzmożonymi siłami wody, odwróciło nam jacht przy czym sternik próbował walczyć z falami i sterem przez około 30 min dopiero udało się powrócić na kurs. Nie opóźniło to znacznie naszego rejsu, jednak dało nauczkę by nie walczyć z niepracującym fokiem, a natura sama wesprze żeglarzy :D.

Kolejne godziny mijały już odrobinę spokojniej, odrobinę bo po powrocie na kurs zafalowanie wcale się nie zmniejszyło. Zaczęło świtać i choć pogoda wcale nie była lepsza od tej wieczornej było dość sucho (jeśli można tak powiedzieć na pełnym morzu :P).

  1. 5.09.2011r.

Dziś był nasz dzień II wachta w kambuzie, ludzie spróbujcie nalać wodę z czajnika do szklanki w tych warunkach, „żeglarz potrafiii” 😀 Początek dnia ciekawy, znaczy ciekawe było doświadczenie zejść            z górnej koji i zobaczyć, że na podłodze jest kałuża 😀 na szczęście już nie padało. Na pokładzie cisza wszyscy jak by jeszcze zaspani (źle powiedziałem raczej niedospani, bo jednak pierwsza noc dla niewprawionych potrafi zmęczyć). Przemknąłem szybko na pokład złapać odrobinę powietrza i tak szybko jak się tam znalazłem, tak szybko zszedłem na dół. Neptun       z samego rana postanowił mnie przywitać zimnym prysznicem, więc nie wchodząc mu w drogę i znając grafik na ten dzień, wiedziałem już gdzie dziś spędzę czas.

Ale na szczęście z Kukiem się nie dyskutuje 😀 więc zarządziłem:

Zdjęcie 13 – Kambuz na „Warszawska Nike”

– skoro sternik w zmowie z naturą, aż tak buja, to tego dnia cały dzień będą kanapki :D.

 Jak powiedziałem tak zrobiłem i mimo tego, że załoga próbowała mi utrudnić życie, zamawiając sobie zupki i herbatki, zadanie zostało wykonane 😀 pochwalić się też muszę, iż gotowanie wody i zaparzanie herbatek w tych warunkach mam opanowane do perfekcji J. (nisko na nogach, ręce wyciągnięte przed siebie, plecy zaparte o ścianę i lejemy :P).

Ten dzień upłynął w ogóle pod znakiem względnego spokoju wymęczeni przemoczeni nie mieliśmy zbyt wielkiego zapału do czegokolwiek. W sumie chyba spowodowane to było pogodą bo ciśnienie gwałtownie spadło co wieczorem dało nam niesamowity efekt. Bo gdy zaszło już słońce morze zaczęło się buntować, a fale wzrosły do nawet 5m. niesamowita sytuacja gdy na horyzoncie widać światła, a chwilę później jedyne co widać to fale które nas otaczają i przez pół minuty zasłaniają horyzont. Większość załogi w tym czasie siedziała (leżała bądź próbowała leżeć) pod pokładem i uwierzcie sternikowi było ciężko płynąć a co dopiero załodze leżeć 😀 Największą atrakcją okazał się wiatr który przez kapitana został oceniony na 11-12o B.

Zdjęcie 14 – poparcie słów wypisanych w tej relacji

  1. 6.09.2011r.

Pierwszy dzień na Szwedzkiej ziemi. Kapitan zebrał wszystkich na pokład i powoli z gracją udało nam się przybić do Kei. Pogoda naprawdę paskudna zachmurzone niebo zimno szaro, buro i ponuro. Człowiekowi aż odechciewało się ruszać. Ale po takim bujaniu, aż wskazane nam było rozprostować kości.

Przed śniadaniem ruszyliśmy z Dominiką w trasę po nabrzerzu rozeznać się gdzie co i jak (toaleta, informacja i inne potrzebne miejsca, tzn. sklepy) Niestety aura sprawiła że po 20 minutach wróciliśmy na jacht. Znowu przemoczeni

Zdjęcie 15 –  Śniadanie na Visby

Na jachcie czekał nas już suto zastawiony stół, więc nie mogąc się oprzeć zajęliśmy się konsumpcją 😀 i planowaniem kolejnych godzin. Przyznam się szczerze, słuchając opowieści z poprzedniej nocy, byłem pod wrażeniem tego co działo się, oraz co widziała wachta nawigacyjna, podczas gdy człowiek zamknięty pod pokładem jedynie czuje bujanie. 

Dobra ale zaczęło się przejaśniać, zobaczyć słońce po tylu deszczowych godzinach to było coś cudownego, w jednej chwili wszystkie mokre rzeczy znalazły się na pokładzie, i pojawił się pomysł idziemy w miasto 😀 a, że ktoś wpadł na znakomity pomysł wypożyczenia rowerów załoga ruszyła w trasę po wyspie. Udało nam się wypożyczyć rowery na dwa dni, dzięki czemu zwiedziliśmy klify, część nabrzeża, oraz całą starą część miasta. I chyba to jest jedna z piękniejszych rzeczy(miejsc), w ogóle zacznę od krótkiego wstępu na temat Visby, jest to bardzo urokliwe miasteczko w którym czas zatrzymał się w XV wieku. (w starej części, ale do nowej nawet nie ma po co iść :D) na wyspie znajduje się Gotland University College jest to najmłodsza uczelnia w Szwecji założona w 1998roku. Przyjeżdżają tu o dziwo ludzie z całej europy

czego dowodem może być fakt spotkania w porcie Polaka który tam właśnie studiuje. A mówiąc o spotkanych polakach za granicą uwierzcie lub nie ale na 4 jachty stojące w porcie 3 były Polskie 😀

Poza Polakami w knajpie obsługiwani byliśmy przez Marokańczyka. W zasadzie było tam jeszcze więcej narodowości ale nie zagłębiajmy się w to.

Zdjęcie 16 – wycieczka rowerowa po Gotlandii na chodnikach jeszcze ślady po deszczu.

Zdjęcie 17 – widok z kamerki w porcie Visby na Gotlandii

Wrócę jednak do samego Visby, całe miasto otoczone  jest przez mury obronne pochodzące jeszcze ze średniowiecza,  mury są w doskonałym stanie mimo natłoku turystów, który przechodzi przez to miasto w czerwcu każdego roku. Wtedy też odbywa się coroczne święto rycerskie. Gdzie rozgrywana jest bitwa Duńsko – Szwedzka, ale opowiadać o tym nie będę to zostawię na inną historię zachęcę was może tylko tym, iż impreza zorganizowana jest z takim rozmachem, że całe miasto zamienia się   w rycerski, średniowieczny gród. Mieszkańcy, sklepy, budynki wszystko zostaje przystrojone na średniowieczny styl.

Visby jest naprawdę malowniczym miejscem, widać tam dbałość mieszkańców, czystość trawniki równo po docinane po prostu miasto, które potrafi utkwić w pamięci.

Zdjęcie 18 – widok na mury okalające Visby

Najpiękniejszą kwestią jest to iż w całej starej części miasta można spotkać relikty średniowieczne, wmurowane tablice z symbolem krzyża, czy ruiny jakichś budowli lub pomniki. Do tego uliczki wąskie wszystkie brukowane, a na niektórych uliczkach przy domach rosnące róże. W ogólnym zarysie Visby pozostanie w naszych myślach zapamiętana jako naprawdę urocze miasto.

Po tym jak zwiedziliśmy miasto, każdy wrócił na jacht ze świadomością, że dziś bierzemy prysznic 😀 to dopiero jest radość J.

Zdjęcie 19 – Warszawska Nike w Visby

Udało nam się jeszcze nawiązać połączenie z Internetem przekazaliśmy kilka informacji o tym gdzie się znajdujemy oraz że można nas wypatrzeć przez kamerkę umieszczoną w porcie i postanowiliśmy spędzić wieczór na rozmowach i wszystko szło by naprawdę tak jak to sobie zaplanowaliśmy, gdyby nie mały incydent, który dodał nam kolejnych atrakcji nie tylko na dzisiejszy wieczór. A mianowicie, zszedłem z jachtu by zaczerpnąć Świerzego powietrza, po czym wracając na jacht zauważyłem, że jeden z odbijaczy urwał się i wpadł pod keje. Woda w porcie była wzburzona co sprawiało, że jacht był dociskany rytmicznie do przystani. A jacht opierał się tylko na jednym odbijaczu ponieważ z drugiego schodziło powietrze, a trzeci się zerwał. Przyznam szczerze nie wiem czemu ale w pewnej chwili poczułem się strasznie pewny siebie.  Wskoczyłem na pokład zawołałem wachtę nawigacyjną, a po chwili razem z nią zebrała się cała załoga. W jednym momencie wszyscy wiedzieli co robić. Wskoczyłem w miejsce gdzie znajdował się zerwany odbijacz, przez myśl mi przeszło tylko jedno, że odbijacz trzeba wyciągnąć na tyle szybko żeby ani nie zgniótł mi ręki ani jacht nie uszkodził się o nabrzeże. Chwila i jest udało się, szybko go dowiązać a siła dopychająca jacht coraz większa. Nagle niewiadomo skąd znaleźli się przyjaciele, bo tylko tak ich mogę nazwać, Polacy z jachtów cumujących z nami. Łącznie zebraliśmy się w 3 załogi by nie dopuścić Warszawskiej Nike do uszkodzenia kadłuba. Kapitan podjął decyzję o przycumowaniu jachtu jednak uwierzcie przy tym

Zdjęcie 20 – Warszawska Nike po przycumowaniu 8.09.2011

zafalowaniu nie był to prosty manewr, i zakończył się niestety dla nas uszkodzeniem lampy nawigacyjnej. Ponieważ rozpędzona łódź uderzyła dziobem w nabrzeże rozbijając przy tym kopułkę osłaniającą lampę. A bez niej jak wiadomo nie wypłyniemy. Ale tym już dziś nie będziemy się zajmować.

Wdzięczni sąsiadom za pomoc (bezinteresowną) pożegnaliśmy się serdecznie i wróciliśmy na jacht gdzie każdy z nas chciał już tylko zasiąść spokojnie, ze szklaneczką czegoś rozgrzewającego w ręce i wysłuchać wspaniałych opowieści kapitana. A później zakończyć dzień przy śpiewach i gitarze.

  1. 7.09.2011r.

Pobudka w porcie może nie jest tym co żeglarze lubią najbardziej, ale obudzić się w suchej kajucie. Poranek jak poranek ale za to popołudnie spędzone na zwiedzaniu było też ciekawym przeżyciem. Oczywiście tu muszę powiedzieć odkąd rozpocząłem swoją żeglarską przygodę w każdym odwiedzonym porcie (mieście) lubię przejść się do baru i napić się serwowanej tam kawy, tu kolejne podziękowanie ślę Jarkowi za zarażenie mnie tym zwyczajem i za towarzyszenie przy degustacji Kawy 😀

Ale, ale ja tu pisze o kawie, a pochwalić muszę III wachtę tego dnia się postarali i obiadek jaki nam zaserwowali był naprawdę niesamowity wielki szacunek J.

Ten dzień naprawdę upłynął sielankowo, w zasadzie planowaliśmy dość wcześnie wypłynąć jednak przez lampę nawigacyjną byliśmy zawieszeni, a co najgorsze na dwa sklepy z wyspy, jeden zaoferował nam iż ściągnie nam lampę w ciągu 3 dni … :/ a drugi otwarty dopiero po godzinie 15 … no cóż, dzięki temu mieliśmy naprawdę masę czasu na zakupy, na przygotowanie kartek, do rodziny i przyjaciół, oraz ich nadanie. Jeszcze symboliczne pożegnanie z Visby, zamontowanie lampy i czas na nas przed nami kolejne dwa dni na pełnym morzu.

Zdjęcie 21 – ostatnie chwile na Visby

Zdjęcie 22 – jak to nazwała pewna Szwedka „ostatnia wieczerza” 😀

Wypływaliśmy wieczorem więc kolejny raz zachwyciła nas Szwedzka wyspa, tym razem światła nocy oświetlające nabrzeże, zapierały po prostu dech w piersi , przyznam się, że długo nie zapomnę uroku świateł farmy wiatrowej, każdy wiatrak posiadał swoje czerwone światełko a z oddali całe wybrzeże usłane takimi światełkami przepięknie komponowało się na horyzoncie z ciemnością nocy.

No ale wracając do żeglugi II wachta zaczęła nocne pływanie.

  1. 8.09.2011r.

Powiem tak uwielbiam to, ten widok miliardów gwiazd na niebie niezmącony żadnym sztucznym światłem i jedynie ten księżyc na niebie jasny niczym latarnia oświetlał wszystko dookoła. Z zamiłowania jestem astronomem więc oczywiście pierwsze spojrzenie w gwiazdy i musiałem już odszukać Jowisz-a, oraz mgławice M42, które w tamtych warunkach były niesamowicie pięknie widoczne.

Ahhh można się rozmarzyć ale ok czas na sen J.

Po śniadaniu delektowaliśmy się przepiękną pogodą oraz kolejna miła niespodzianka. Siedzieliśmy z załogą na pokładzie po czym dostrzegłem na baksztagu małego ptaszka (dzięki uprzejmości pewnej bardzo bliskiej mi osoby dowiedziałem się nawet, że była to muchołówka która w tym właśnie okresie przelatuje nad Bałtykiem J to tak na marginesie )

Zdjęcie 23 – 13 pasażer Warszawskiej Nike

Zdjęcie 24 – prawie jak oswojony

Nasz mały gość,  po chwili przysłuchiwania się rozmową, chyba nas polubił, bo bez większego problemu skorzystał z mojej ręki jako chwilowego przystanku J potem schował się przy mnie chroniąc się przed wiatrem, a po chwili gdy tylko odzyskał siły odleciał. Strasznie przyjemne uczucie móc pomóc takiemu malcu. Kolejne godziny i minuty płynęły jakoś okrutnie wolno, w zasadzie dopiero noc przyniosła więcej wrażeń, kiedy dookoła zaczęliśmy zauważać światła kutrów rybackich, a na horyzoncie zaczęły pojawiać się latarnie z Polskiego wybrzeża. Może było jakieś w miarę spokojne, choć i tak wieczorem fale rozbijające się o burtę skutecznie przypominały śpiochom, że są na morzu 😀

  1. 9.09.2011r.

Pobudka dopływamy, witamy na Helu, a nie, nie przepraszam jak to stary żeglarz ładnie mnie poprawił (witamy w Hellu :D). Pierwsza i najważniejsza czynność PRYSZNIC. Potem spacer, część załogi na latarnię inni na miasto jeszcze inni spacery po plaży. W końcu oddaliśmy się całkowitemu rozprężeniu, humory dopisywały wszystkim, prawie że idealne. Choć nie będę ukrywał zaczęło mnie dopadać dziwne nostalgiczne myślenie, że już jutro będziemy znów w Gdyni, i będziemy zmierzać w kierunku domu, a tu człowieka jeszcze ciągnie do morza.

Zdjęcie 25 – … oooo przechyły i przechyły …

Zdjęcie 26 – przystań na Helu

Zdjęcie 27 – utęskniony prysznic

Dzień okazał się przyjemną odmianą, choć nie będę ukrywał, że nie raz miałem chwilę w której czułem się jeszcze jak na morzu, najciekawsze były chwile w małych pomieszczeniach gdzie wszystko jeszcze się bujało.

Zwiedzanie, obiadek na mieście (pyszna rybka i kebab) chwila na plaży i wszystko jakoś tak szybko minęło. Wieczorkiem piwko w „Captain Morgan”  pogaduchy i powrót na jacht. To już ostatnia noc tutaj na wodzie.

  1. 10.09.2011r.

Rano wypłynęliśmy z Helu w kierunku Gdyni, pogoda dopisywała widać było, że morze żegna nas spokojnie, a pogoda sprawia, że aż nie chce się myśleć o powrocie do rzeczywistości. Dobiliśmy do mariny w Gdyni tam jeszcze szybkie pakowanie i sprawdzenie czy wszystko wzięte. Potem szybkie porządki by zdać jacht w jak najlepszym stanie. W między czasie uzupełnienie paliwa, i jacht gotowy do zdania. Załoga przejmująca jacht była już w komplecie i widać było ich twarzach ten zapał by już znaleźć się na wodzie J.

Ahhh przygoda J zapakowaliśmy wszystkie torby auta wypchane po brzegi. Krótkie pożegnania i pora ruszać.

I tak o to kończy się moje wspomnienie o tej żeglarskiej przygodzie. Dla jednych niesamowita przygoda dla innych lekcja. Dla mnie i jedno i drugie, zwłaszcza dzięki ludziom z którymi płynąłem.

AHOJ przygodo.

Zdjęcie 28 – Załoga w komplecie 11-09-2011

PS. Dedykuję tą relację wszystkim którzy cierpliwie na nią czekali i razem ze mną przeżyli te wysokie fale i silny wiatr. Oraz osobie mi bliskiej, która włożyła niezwykle dużo pracy by motywować mnie do pisania.

Author: JaRo